Droga z Ciudad del Este do Asunción ciągnęła nam się w nieskończoność, którą dodatkowo spowalniały pojawiające się co jakiś czas progi zwalniające (na drodze szybkiego ruchu!!). Trasę około 300 km pokonaliśmy busem w ponad 8 godzin. Szacuje się, że w Paragwaju jedynie 15% dróg jest drogami asfaltowymi. Królują tu zdecydowanie drogi szutrowe. My trafiliśmy na tę najbardziej uczęszczaną, która okazała się ogromnym placem budowy. Lecz już większość dróg do niej dochodząca pokrywała rdzawo-czerwona ziemia. Niesamowity jest ten kolor! Spalona słońcem pomarańcz ziemi przypomina bardziej afrykańskie stepy niż ziemie Ameryki Południowej, które do tej pory zwiedziliśmy. Samochody, ludzie oraz przydrożne budki pokryte są rdzawo-pomarańczowym kurzem.

Rdzawo-czerwona ziemia Paragwaju

Wokół drogi co jakiś czas pojawiają się kramiki z drewnianymi meblami oraz metalowymi zabawkami na place zabaw, które wyglądają jakby były wyjęte niemalże z mojego dzieciństwa. Zbliżając się do powoli do stolicy nie możemy oprzeć się wrażeniu, że odrobinę cofamy się w czasie. Lub że tu, w Paragwaju, czas stanął w miejscu. Wzdłuż drogi co jakiś czas pojawiają się małe kapliczki. Podobnie jak w Polsce, miejsca ta upamiętniają osoby, które zginęły na drodze, a te w Paragwaju podobno nie należą do najbezpieczniejszych.

W drodze do Asuncion

Po drodze pojawiają się nazwy miejscowości, które nie brzmią hiszpańsko. W Paragwaju aż 95% społeczeństwa posługuje się guaraní, który jest językiem rdzennych mieszkańców tych ziem czyli Indian Guaraní. Niesamowite jest to, że Paragwaj jest prawdopodobnie jedynym krajem na tym kontynencie, gdzie oprócz hiszpańskiego, jakby nie patrzeć będącego językiem kolonizatorów, niemalże całe społeczeństwo posługuje się językiem rdzennych Indian. Na równi z hiszpańskim, guaraní jest językiem urzędowym oraz jest nauczany w szkołach. A to wszystko z tego powodu, że większość Paragwajczyków jest metysami. W ich żyłach płynie zarówno indiańska jak hiszpańska krew. Przyjaźni Indianie Guaraní zamieszkujący te ziemie z chęcią wydawali swoje córki za mąż za osiedlających się tu Hiszpanów w XVI wieku, gdyż podobno nie mieli wystarczającej ilości męskich osobników.

Przy pierwszym spotkaniu z Asunción aż trudno nam uwierzyć, że jest to jedno z najstarszych hiszpańskich miast w Ameryce Południowej. To właśnie stąd, z samego serca kontynentu, w XVI wieku wyruszały kolonijne ekspedycje w celu zakładania innych miast, dlatego zwane jest również matką miast. Lecz już 100 lat później traci na znaczeniu, a pałeczkę przejmuje Buenos Aires. Początkowo nazwane Nuestra Señora de la Asunción (Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny). Dziś tą nazwą posługuje się nasz przewoźnik autobusowy, którym przybywamy do stolicy.

Dzielnica Catedral

Witają nas oczywiście bazary ciągnące się wzdłuż głównej ulicy. Małe uliczki na obrzeżach są brukowane. Uwielbiam przyglądać się ludziom na takich bazarach oraz oczywiście zaglądać do ich straganów. Tych w Ameryce Południowej nie brakuje. Korek niesamowity, więc mamy sporo czasu na gapienie się.

Nasz hostel mieścił się tuż obok Plaza Uruguaya, a jego właścicielką okazała się przemiła Silvia. Na wstępie poczęstowała nas paragwajską zupą (sopa paraguaya), która z zupą nie miała nic wspólnego. Silvia stwierdziła, że można to nazwać taką gęstą zupą lecz w rzeczywistości jest to po prostu swoiste słonawe ciasto z mąki kukurydzianej zapieczone z serem, mlekiem oraz czasem warzywami.

Gdy Silvia usłyszała, że jestem z Polski, to bardzo się ucieszyła i od razu zapytała:

„Do you know cipa?”

Na początku odrobinę zbiło mnie to z tropu lecz za chwilę, śmiejąc się dodała, że zna znaczenie tego słowa po polsku lecz w Paragwaju chipa (wymawiane cipa) jest jedną z najbardziej popularnych przekąsek w postaci bułeczki wytwarzanej z mąki, manioku oraz startego sera i mleka. Następnego dnia musieliśmy oczywiście spróbować tej sławnej chipy! Całkiem dobra była : )

Z Silvią : )

Sobota jest idealnym dniem targowym. Najpopularniejszy bazar w Asuncion to Mercado Cuatro. Czy już wspominałam, że uwielbiam lokalne markety? Dla nas był to fantastyczny straganowy labirynt. W porównaniu z odwiedzaną wcześniej Argentyną, Chile czy Brazylią bardzo łatwo było nam się wtopić w tłum, ponieważ większość mieszkańców ma przodków z Europy i wygląda po prostu europejsko. Mieszkańcy Paragwaju mają ciemniejszą karnację oraz lekko indiańskie rysy. Byliśmy tam prawdopodobnie jedynymi białymi i co jakiś czas ktoś przyglądał nam się ciekawie.

Zielarka z Mercado Cuatro

„Co Ty tu robisz, przybyszu?”
„Szukam szczęścia, przyjacielu.”

Jak zwykle na takim bazarku można znaleźć mydło i powidło. Nas najbardziej zaciekawiły stoiska zielarek, których jeszcze nie widzieliśmy w Ameryce Południowej. Tu jest ich całe zatrzęsienie. W Paragwaju uwielbiają mate. Nie było to dla nas żadnym zaskoczeniem, bo kto w tym rejonie jej nie uwielbia? Ciekawostką natomiast okazało się to, że Paragwajczycy lubią pić zimną mate, zwaną tereré. Najczęściej nie jest ona zalewana po prostu zimną wodą z kostkami lodu lecz dodawany jest do niej świeżo wyciśnięty sok z cytryny oraz inne zioła. Tu można się udać do miejscowej zielarki, która przyrządzi odpowiednią ziołową mieszankę na przeróżne dolegliwości. Zmielone przez nią zioła dodaje się do mate. Tak przyrządzony napój pije się w czarce zwanej guampa. Paragwajska yerba zarówno w smaku oraz wyglądzie różni się od tej, którą spotkaliśmy w Urugwaju czy Brazylii.

Drzewko Lapacho w tym rejonie używane jest przez wieki do celów leczniczych

Na ulicy Palma w okolicach kościoła Panteón Nacional de los Héroes y Oratorio de la Virgen de Asunción niemalże codziennie jest mały bazarek z lokalnymi wyrobami. Są tu stoiska z paragwajskimi termosami oraz kubkami mate, wybory ze skóry, ubrania oraz paragwajskie kolorowe sieci pajęcze zwane ñandutí.

Tradycyjne ñandutí

Gdzieniegdzie na obrzeżach bazarków, jak i w samym centrum przy popularnych ulicach ze swoimi wyrobami rozkładają się Indianki najczęściej z plemienia Guarani (Mby’a Guarani czy Tupi Guarani) oraz Chamacocos. Ich los niestety nie należy do najłatwiejszych na tym świecie. Przeganiani ze swoich własnych ziem, z którymi byli związani od stuleci, spychani coraz bardziej na obrzeża, nie do końca przynależą do tego współczesnego świata. Często tworzone są dla nich rezerwaty. W samym centrum Asunción w niektórych miejscach można spotkać niemalże mikro-osiedla, w których zadomowili się bezdomni (najczęściej właśnie Indianie) w prowizorycznych domach. Lecz temat sytuacji Indian to odrębny temat rzeka zasługujący na odrębny rozdział.

Indianki z plemienia Guarani najczęściej sprzedają swoje wyroby na ulicach

Początkowo odnieśliśmy wrażenie, że nawet Ciudad del Este jest bardziej nowoczesne i rozwinięte niż stolica. Onurowi Asunción przypominał jego rodzinne miasto Balikesir z lat 90. Faktycznie jest tu coś z innej epoki. Miasto wydaje się mieć swoje lata świetności za sobą i jakby czeka na jakieś przebudzenie bądź impuls. Według mnie to chyba właśnie ta atmosfera pewnej nostalgii jest największym atutem Asunción i całego Paragwaju. Pomiędzy kolonialnymi oraz klasycyzującymi budynkami wplecione są gdzieniegdzie secesyjne perełki. Czasem wyłoni się nawet modernistyczne cudo. Jest tu dosyć zielono, sporo drzew. Gdzieniegdzie rosną drzewka pomarańczy a ich gałęzie uginają się od owoców. Niestety większość jest strasznie kwaśna. Lecz na ulicach możemy znaleźć masę sprzedawców pomarańczy. Muszą one tu być bardzo popularne.

Drzewka pomarańczy na ulicach

Co jakiś czas pomiędzy kilkupiętrowymi kamieniczkami wyrastają ogromne bryły. Są tak obdrapane i surowe, że zastanawiamy się początkowo czy ktoś w nich mieszka. Tak, są to wieże mieszkalne. Całe szczęście, że co jakiś czas pojawiają się na nich przepiękne murale, które wlewają odrobinę duszy w te surowe budynki.

Pomiędzy małymi kamieniczkami co jakiś czas wyrastają wieże mieszkalne

Asunción położony jest na malutkich wzniesieniach. Drogi unoszą się, wspinają na małe wzniesienia by znów opaść w dół. Po ulicach mkną szalone kolorowe autobusy. Na ich widok przypomniały mi się filipińskie jeepneye. Stare pojazdy są pełne wigoru, wiek nie ma tu żadnego znaczenia. Nawet siedząc trzeba się porządnie trzymać, bo można wylądować na podłodze.

Szalone autobusy

Paragwajczycy są dumni ze swojego kraju. Najczęściej polecanym przez przypadkowo spotkanych mieszkańców było, oprócz chipy, małe Museo Casa de la Independencia. Muzeum mieści się w dawnym domu kolonialnym, w którym pracowano w ukryciu nad niepodległością Paragwaju. Wstęp oraz krótka wycieczka są za darmo. Nasza przesympatyczna Pani przewodnik stwierdziła, że uzyskanie niepodległości przez Paragwaj jest „prostą historią”. W przeciągu dwóch majowych dni w 1811 roku Paragwaj stał się niezależnym krajem. Na szczęście dla kraju całe wydarzenie odbyło się bezkrwawo. Lecz przez następne dziesięciolecia granice Paragwaju były zamknięte, sąsiedzi nie chcieli uznać nowego państwa, a przez bardzo długi okres kraj przechodził z jednych rąk dyktatorskich do drugich.

Ulica Mcal. Estigarriba

Niestety przez cały nasz pobyt w Paragwaju męczyło nas przeziębienie. Również z tego powodu postanowiliśmy zostać dłużej w stolicy i się porządnie wykurować. Nie obyło się bez lekarza oraz antybiotyków. Dlatego też Asunción zwiedzaliśmy w paragwajskim tempie, czyli bardzo spokojnie. Kręciliśmy się głównie po historycznym centrum w dzielnicy Catedral.

W ciągu tygodnia na mieście są niemalże wszędzie korki, a po ulicach mknął niczym strzały kolorowe busiki. W czasie lunchu otwierają się małe budki z jedzeniem, a przy głównych drogach Panie sprzedają chipę oraz kawę z termosu. W niedzielę oraz święta wszystko zamiera. Asuncion wydaje się być wtedy miastem duchów. Na ulicach jest raptem osób.

Weekendowy spokój

Podczas rocznicy zakończenia wojny o Chaco z Boliwią, 11 czerwca, najżywszym miejscem w Asunción okazały się bulwary nad Playa de La Costanera. Odbywał się festiwal Hanguk upamiętniający 53. rocznicę koreańskiej emigracji do Paragwaju. Było to jedno z tych surrealistycznych wydarzeń, podczas którego kompletnie byliśmy zbici z tropu. Koreańczycy sączący tereré, Paragwajczycy zajadający się kimchi wspólnie bawią się przy wtórze koreańskiej muzyki. Coś niesamowicie zaskakującego!

Kimchi popijane tererépodczas festiwalu Hanguk

Któregoś dnia zaciągnęłam Onura na malutkie wzgórze Loma San Jerónimo, na którym mieści się jedna z najstarszych dzielnic Asunción. Jest tu po prostu przytulnie i kolorowo. Malutkie kolorowe domki, malutkie schody wyłożone kolorowymi płytkami, malutkie restauracyjki i kawiarenki. Pomiędzy budynkami biegną wąziutkie uliczki. Jest to również jedyne miejsce, w którym spotkaliśmy innych przybyszów z zagranicy.

Kolorowe schodki na Loma San Jerónimo

Ze wzgórza Cerro Lambaré rozciąga się widok na stolicę. Mimo wszystko nie jest to widok zapierających dech w piersiach lecz można spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Paragwajczycy lubią się tu relaksować głównie w niedzielę popijając oczywiście mate. Szczyt wieńczy pomnik przedstawiający hiszpańskich kolonizatorów oraz indiańskiego przywódcę.

Mieszkańcy Paragwaju są sympatyczni oraz gościnni. Parę razy zdarzyło nam się, że byliśmy częstowani tereré lub mate, tak po prostu. W najstarszej lunchowej knajpce Asunciónu, jaką jest przepyszny Bar Lido, paru klientów usłyszawszy naszą rozmowę po angielsku zaraz pospieszyło z pomocą wytłumaczenia menu, najbardziej popularnych potraw oraz co warto zobaczyć w stolicy.

Jest to podobno najstarsza lunchowa knajpka w Paragwaju. Wewnątrz znajduje się długi stół barowy, przy którym wszyscy jedzą. Specjałem tego miejsca jest zupa rybna zaprawiana oczywiście limonką – Caldo de Surubi. Wszystko tu jest takie pyszne!

Jednym z największych plusów Paragwaju, jak dla nas, jest brak turystów. Nie wiem czy to z powodu życzliwości samych Paragwajczyków czy może dlatego że poważna turystyka tu jeszcze nie zawitała, czujemy się po prostu normalnie, dobrze i bezpiecznie. Asunción jest zdecydowanie jednym z najbardziej autentycznych miejsc, jakie udało nam się odwiedzić do tej pory.

 

Więcej o Paragwaju znajdziesz tutaj:

Tam nic nie ma

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj